Za oknem już huk, który zawsze przynosi refleksję o tym, jak czują się tej nocy weterani wojenni...
Dla nas to pierwszy od tygodnia leniwy dzień i wieczór, którego spowolnionym tempem rozkoszuję się już od rana próbując jednocześnie uchwycić po raz nie wiem, który, sens świętowania dzisiejszej nocy - Mąż tłumaczy, że to pokłosie radości sprzed ponad tysiąca lat, że świat się jeszcze nie skończył...
Prawdą jest, że okazji do zabawy z przyjaciółmi nigdy za wiele, więc zwykle i ja w nią wchodzę pomimo egzystencjalnego znaku zapytania. Dzięki temu miałam okazję urzec niegdyś mojego Męża - a to już przecież okoliczność sama w sobie godna uwagi :D
Dziś jednak cieszy mnie spokój wieczoru i brak myślenia o szczegółach wizerunku. Potrzeba chwili w pełni zaspokojona.
Po cichu zbieram listę prezentów, którymi w tym ostatnim czasie zostałam obdarowana. Dwa z nich cieszą mnie najbardziej: odnalezienie spowiednika a zarazem przewodnika duchowego oraz perspektywa otwarcia na nowo naszego kościoła na cały dzień.
Prezenty, których nie doceniłabym kilka lat temu, a dziś wywołują w moim sercu radość trudną do opisania...
I znowu zmieniłam się:)
I znowu zmieniłam się:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz