To miał być spokojny dzień w rytmie snu i czuwania młodszej Pociechy, tymczasem wszystko poszło nie tak, bo...
starsza Pociecha wpadła w panikę, gdy przyszedł czas wsiadania do samochodu znajomych, by pojechać do przedszkola - pozwoliłam Jej zostać nie wiedząc, co dokładnie kryje się u podstawy reakcji
rano nabrałam podejrzeń o zapalenie oskrzeli u młodszej Pociechy i trzeba było wybrać się do lekarza
do lekarza nie zdążyłyśmy ze względu na konieczność odwiezienia starszej do przedszkola - przy okazji przepadł czas na poranną zabawę i pierwszą drzemkę młodszej
kiedy wróciłyśmy z młodszą Pociechą do domu, był czas na podanie obiadu i położenie jej spać - niestety katar i kaszel nie pozwolił na głęboki sen a cały odpoczynek trwał zaledwie godzinę...
Efekt był taki, że swoje śniadanie zjadłam w porze podwieczorku a obiad pozostał w częściach składowych ulokowanych w lodówce.
Na moment usiadłam w tym nie-takim-jak-trzeba dniu i odkryłam, że czuję się tak zmęczona, jakbym na wykopkach była i wóz kartofli do domu zaciągnęła, tymczasem ziemniaków pod oknem nie widać... Bezowocna gonitwa za straconym czasem odbierała mi siły do tego stopnia, że na spożytkowanie czasu, który jeszcze miałam, niewiele ich zostało. I całe szczęście, że to zobaczyłam, bo wieczorem zła byłabym na poranek, że tak źle wyglądał, i żadnej radości z dnia by nie było.
A tymczasem okazało się, że młodsza Pociecha zapalenia oskrzeli jednak nie ma, starsza Pociecha pięknie posprzątała bałagan, który z młodszą zrobiłam w zabawie, kąpanie i kolacja minęły nadzwyczaj gładko, tak że córeczki spały twardym snem godzinę wcześniej niż zwykle...
ze zdumienia przetarłam oczy, po czym mając w planach prasowanie połączone z oglądaniem filmu, położyłam się spać:)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz